Oba zespoły, chociaż w tabeli sąsiadowały ze sobą, dzieliła przed tym meczem różnica aż piętnastu punktów. Widać ją było na boisku, choć nie tak wyraźnie, jak by się tego można było spodziewać przed meczem. Rozpoczął się on, dość niespodziewanie, od prowadzenia dla czerwonych, którzy chyba zaskoczyli gospodarzy zaangażowaniem od pierwszej minuty. Po zdobyciu prowadzenia za bardzo się jednak cofnęli i kompletnie oddali inicjatywę. To nie mogło się dobrze skończyć. I faktycznie, kolejne akcje białych były coraz groźniejsze. Co prawda dośrodkowania Skowery nie udało się jeszcze żadnemu z zawodników zamienić na gola, lecz chwilę później ten sam zawodnik wraz z drugim napastnikiem pięknie rozklepali całą defensywę czerwonych i pokonali ich bramkarza, doprowadzając do wyrównania. Od tego momentu mecz znacznie nabrał szybkości i oglądało się go z dużą przyjemnością. Oba zespoły starały się atakować, grały odważną piłkę i mogły wyjść na prowadzenie. Udało się to, co chyba było kluczowe dla przebiegu spotkania, ekipie UPM. To ona zwyciężyła, do 40 minuty pokonując Ziębę jeszcze dwa razy. Po dwa gole zdobywali Kindlik i Chruściel. Ten zabójczy duet jest bez wątpienia główną bronią ekipy białych, bowiem nie pierwszy raz rozstrzyga spotkanie na jej korzyść. W zespole Americany na listę strzelców wpisywali się z kolei Warias i Zapała.
Bardzo przyjemne dla oka spotkanie zakończyło się bez niespodzianki, lecz pokazało, że w tej grupie różnice między drużynami są bardzo małe. Przy odrobinie szczęścia to Americana mogła bowiem odnieść zwycięstwo.